niedziela, 3 stycznia 2016

La passion pour toujours


Pendant un an d'échange, on connait de nouvelles personnes, on apprend une nouvelle langue, on essaye des nouvelles choses, en un mot, on decouvre le monde. Il y a beaucop de choses  à faire, mais chaque personne trouve un peu de temps libre pour lui-même, n'est-ce pas?  :D Souvent, c'est comme ca, on ne peut pas réaliser notre passion dans un pays étranger, parce que c'est trop cher, trop dangereux ou juste parce que ce n'est pas connu là-bas, mais moi, j'ai eu de la chance, parce que ma maman d'accueil a le  même hobby que moi - l'équitation.

Un jour, elle m'a prise  au manège. C'est un manège qui se trouve à Merdorp, dans un village, pas loin d'une place où j'habite maintenant. Le manège s'appelle "Passion del caballo"et sa spécialité c'est le dressage. Ils font aussi des spectacles. Je n'avais jamais vu quelque chose comme  ça avant d'arriver ici, je trouve ça vraiment extraordinaire.

 Dans chaque groupe de spectacle, il y a de 3 à 8 cavaliers qui ont leur programme adapté à la musique qu'ils choisissent. La majorité ce sont des spectacles de dressage, mais il y a aussi la voltige, le jumping et le western.  Il y a des groupes d'enfants qui viennent de commencer à faire du cheval, il y a des groupes de cavaliers qui ont déjà un peu d'expérience et il y a aussi des cavaliers très professionnels. Chaque spectacle, c'est vraiment  beaucoup de travail pour tous les gens du manège. Les parents et les travailleurs font ou cherchent des costumes pour les cavaliers et des décorations qui seront sur la piste comme des guirlandes lumineuses, des clochettes ou des hauts-parleurs pour la musique. Ce n'est pas facile à faire, mais l'effet qu'on peut regarder à la fin est  vraiment adorable.

Moi, j'ai eu l'occasion de participer au spectacle de Noël de cette année (2015) j' étais dans une équipe moyenne. Il y avait huit cavaliers entre 14 et 18 ans.  On a fait un programme avec deux chansons: "All I want for christmas is you" (ça bien sûr tout le monde connait) et "Chante, c'est Noël". On a mis des bonnets et des costumes de Père  Noël et en plus on a mis des petites clochettes sur les pieds de nos chevaux.

Ici je vous montre quelques photos du spectacle et une video de mon groupe. J'éspère, que vous les aimerez! :)
















W czasie roku, który spędzamy zagranicą poznajemy nowych ludzi, uczymy się nowego języka, próbujemy nowych rzeczy, czyli jednym słowem odkrywamy świat! Zawsze jest pełno rzeczy do zrobienia, ale przecież każdy znajdzie chociaż trochę czasu dla siebie samego, co nie? :D  Często bywa tak, że w obcym kraju nie możemy realizować swoich pasji, bo jest ona zbyt droga, niebezpieczna albo po prostu mało znana. Miałam bardzo dużo szczęścia, trafiając na rodzinę goszczącą, w której ktoś, a konkretnie moja host-mama podziela ze mną pasję - jeździectwo.  

Pewnego dnia zabrała mnie ze sobą do stajni, która znajduje się w Merdorp - miejscowości położonej niedaleko od miejsca, gdzie teraz mieszkam. Stajnia nazywa się "Passion del caballo" i specjalizuje się w nauce dressage'u.  Regularnie są tam również odgrywane spektakle jeździeckie. Nigdy przedtem nie miałam okazji zobaczyć czegoś równie czarującego, naprawdę.

W każdej grupie przygotowującej show, jest od 3 do 8 jeźdźców. Tworzą oni program swojego występu i wybierają do niego utwór muzyczny, który będzie pasował rytmem i tematyką. Większość spektakli, prezentuje umiejętności jeźdźców w zakresie ujeżdżenia, jednakże są również pokazy woltyżerki, skoków i westernu. Wśród ekip przygotowujących spektakl, są grupy dziecięce, gdzie uczęszczają dzieci, które dopiero co zaczęły uczyć się jeździć, grupy jeźdźców średnio-zaawansowanych i jeźdźców profesjonalnych z bardzo bogatym doświadczeniem.  Każdy taki show, wymaga naprawdę dużo pracy od wszystkich pracowników i wolontariuszy. Rodzice szyją, bądź organizują kostiumy dla występujących oraz ozdoby takie jak lampki, dzwoneczki, czy głośniki(do zapewnienia dobrej słyszalności), które będą znajdowały się na maneżu.  Wszystko to jest bardzo czasochłonne, ale przysięgam Wam, że końcowy efekt jest tego wart! :D

Ja miałam okazję uczestniczyć w spektaklu bożonarodzeniowym 2015, byłam w jednej z grup średnio-zaawansowanych. Było nas ośmioro jeźdźców w wieku od 14 do 18 lat. Do naszego pokazu zostały dobrane dwie piosenki: "All I want for christmas is you" (myślę, że co jak co, ale to każdy zna) oraz "Chante, c'est Noël". Dla lepszego efektu ubraliśmy na siebie czapki i kostiumy Świętego Mikołaja i dodatkowo, założyliśmy małe dzwoneczki na nogi naszych koni.

Powyżej załączam kilka zdjęć i wideo z występu mojej grupy.  Mam nadzieję, że Wam się spodobają! :)

poniedziałek, 14 grudnia 2015

2 cool 4 school

Wiecie jaka jest odległość z Polski do Belgii? Niezawodny "Google Maps" podpowiada mi, że z mojego rodzinnego Poznania, do Brukseli jest nieco ponad 1000 km. To dużo, czy nie? Możecie sami to ocenić, ale jak na wymianę międzykulturową, to naprawdę blisko. No właśnie, odległość niewielka, ale już widać wiele różnic. Różne są zwyczaje, w systemie szkolnictwa, w jedzeniu... W tym poście chciałabym Wam przedstawić wszystko to , co przykuło moją uwagę w Belgijskiej szkole. Czym różni się typowy dzień w belgijskiej szkole od dnia w polskiej? Czytajcie!

1.Podręczniki - No właśnie, jakie podręczniki?! W Belgii bardzo mało używa się podręczników i zeszytów. Większość nauczycieli rozdaje uczniom kopie ksero z obowiązującym w danym momencie materiałem, które uczniowie wpinają do segregatorów wraz z napisanymi przez siebie notatkami. Kiedy po raz pierwszy przyszłam na lekcje z zeszytem formatu A5, nauczyciel zapytał mnie, dlaczego piszę na takiej "dziwnej" kartce...                                                                                              Który z tych systemów jest lepszy? Z jednej strony, w Belgii trzeba zabierać ze sobą tylko obowiązujący materiał, dzięki czemu nie jest się skazanym na odwieczny ból pleców , ale z drugiej strony, kartkę dużo łatwiej jest zgubić lub wydrzeć przypadkowo z segregatora...                                              






2"Bic"- jest to francuska marka papiernicza, chyba najbardziej znana ze swojego modelu długopisu, który jest czterokolorowy(Nie, nie zapłacili mi za rekaemę) Tutaj 80% uczniów (i nauczycieli) używa dokładnie takiego samego długopisu.                                                                                                                                               Na początku roku bardzo przykuło to moją uwagę. W Polsce zawsze każdy ma długopis z zupełnie innej parafii, poczynając od luksusowych "Parkerów", kończąc na tych, które dostajemy gratis od operatora komórkowego. Tutaj praktycznie wszyscy korzystają z taniego ,ale porządnego "Bica". Słowo "Bic" stało się na tyle popularne, że znalazło się w słownikach i funkcjonuje w języku francuskim na tej samej zasadzie, co słowo "adidas" w języku polskim. Wywodzi się od nazwy marki, ale stało się a tyle popularne, że dziś używane jest oficjalnie, jako słowo opisujące obuwie sportowe.

3.Matura- a  właściwie, to jej brak. W Belgii nie ma matury.  Zamiast tego istnieją egzaminy semestralne. Co roku (przez 6 lat liceum) uczniowie podchodzą do egzaminów świątecznych (pisemnie) i do egzaminów końcowych (pisemnie oraz ustnie).                                                            System ten podoba mi się o tyle, że nauczyciele nie muszą wywierać takiego nacisku na "uczenie się pod klucz" maturalny. Dzięki temu jest więcej swobody w systemie nauki.  Ja np. mam dwie obowiązkowe lektury do przeczytania na język angielski (oczywiście w oryginale). Do tego muszę napisać swoją refleksję na ich temat. Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce?! Ja ani trochę, w końcu na maturze nie będzie powieści do przeczytania...

4. Przerwa śniadaniowa -  Dziesięć minut na zjedzenie kanapki z serem? Nie w Belgii. W każdej szkole równo w południe rozpoczyna się trwająca pięćdziesiąt minut przerwa na lunch. Uczniowie mogą zabrać swój prowiant z domu lub kupić kanapki, albo ciepły posiłek na miejscu. Jak dla mnie bomba.

5. Telefon komórkowy w szkole -   Kiedy pierwszy raz weszłam do mojej, belgijskiej szkoły i wyciągnęłam telefon w celu sprawdzenia godziny, w ciągu kilku sekund zostałam otoczona uczniami, ostrzegającymi mnie przed nauczycielem, który w każdej chwili mógł nadejść. Wtedy nie zrozumiałam o co im chodzi. "I co z tego"? - odpowiadałam wszystkim.                                       Niestety, ale używanie telefonów w szkole jest całkowicie zabronione, nawet w czasie godzinnej przerwy na lunch.  Jeśli tylko dyżurny nauczyciel zauważy, że uczeń korzysta z komórki, aparat zostaje natychmiast skonfiskowany...

6.Brak zegarów w szkołach - kolejnym i ostatnim już aspektem, który zdziwił mnie z belgijskiej szkole był brak zegarów w klasach i na korytarzach. Jak już wcześniej wspomniałam, telefonów używać nie wolno, nawet w celu sprawdzenia godziny, dlatego większość uczniów ma swój, tradycyjny zegarek.  Rada numer jeden - jeśli jedziesz na wymianę do Belgii, to nie zapomnij zabrać zegarka!


Podobało się Wam? Chcecie więcej porównawczych postów tego typu? Czekam na komentarze!







Do you know how far Poland is from Belgium? Thanks to the unbeatable "Google Maps" I know that Poznań (my home-city) is around 1000 km away from Brussels. Is that far away or not? You can judge for yourselves, but in my opinion, for an intercultural exchange it's very close. Even though it's close, I can see a lot of differences between the two places. For example, there are differences concerning the education system. In this post I would like to present everything that drew my attention in this respect. Is a typical Belgian school the same as a Polish one? You are welcome to read!

1. Textbooks – Just a second, what textbooks? In Belgium people don't use textbooks or notebooks the way we do. Most teachers give photocopied handouts with notes. Students put them in their loose-leaf binders where they also keep their own handwritten notes. When I attended my first classes with an A5 notebook, my teacher asked me why I was using such a weird kind of paper... Which of these two systems is better? In Belgium I have to carry with me only the current material, thanks to this my back doesn't hurt all the time, but on the other hand, there is a risk that a single sheet of paper may be lost or ruined before it is safely clipped in the binder.

2. „Bic” is a French stationery trade mark best known for the four colour ball pen. In Belgium 80% of students and teachers use such a Bic ballpoint pen. This fact struck me at the beginning of the school year. In Poland each person has an absolutely different pen, from expensive Parkers to free cellphone company giveaways. Here almost all people use inexpensive but solid Bics. The name Bic itself became so popular that today it stands in French dictionaries for any ballpoint pen. This is like the case of „adidas” – in the Polish language it often means „sports shoes” in general.

3.  The high school final exam exists in several countries like Germany (das Abitur), France (Le baclaureat) and Poland (Matura). That's why I was very surprised when I discovered that nothing like that exists in Belgium. Instead, Belgians have to take several exams during their six years of secondary education. There is a written and oral exam at the end of each semester.                                Because there is no "matura", teaches can teach as they like. Exam preparation is not their top priority and that's what I do like about this system of education. For example, I have to read two book for my English clesses (in English of course) and write my reflexions on them. Cool, isn't it? I can't imagine things like that during English classes in Poland (and I regret this)!

4. Lunch break. Ten minutes to eat your sandwich? Not in Belgium. In every school there is a fifty minute lunch break at noon. Students can take their sandwiches from home or buy a warm meal at school. What do you think? For me that's great!

5. Cellphones at schools. When I went to school for the first time I started using my phone. Suddenly there appeared a lot of students, who surrounded me and warned that I should be careful with my phone a school.  "What’s the problem? " - I asked. Soon I learned that every teacher could confiscate my phone at any moment, even during the long lunch break...

6.Clocks at schools. Another thing which I would like to mention today are clocks in Belgian schools. There are no clocks in classrooms and corridors. As I have already told you, we can't use phones at school and this is why most pupils have their own traditional watches. So, if you are going to Belgium for your exchange year, don't forget your watch!

Did you like that? Do you want more comparative posts of this kind? I'm waiting for your comments!







poniedziałek, 9 listopada 2015

To be a Belgian...

A lot of foreigners think that Belgium is a French-speaking country. I even heard that there are some people who think that there is such a thing as Belgian language... Some others know that in Belgium there is also a Flemish dialect but they suppose that it's only a matter of a different accent. They think that this dialect isn’t very important and is used in a very limited area of the country. However, the reality is different.

Flemish is a dialect  derived from Dutch, the same language which is used in the Netherlands. Of course, there are some differences, especially in pronunciation, but any Dutch-speaking Belgian won't have a big problem with getting along in Holland.                                                                                  To be honest, before I decided to go to Belgium for my exchange program, I also thought, that Flemish is a totally different language, which is used only in Flanders...
Generally, the situation with languages is a little bit complicated in Belgium. I will explain this to you.                                                 

   

  The country is divided into three regions: French-speaking  Wallonia, Dutch-speaking Flanders (the majority of Belgians is Dutch-speaking, more than 60% of the society) and Brussels, which is also the capital of the country and of the whole Europe.Theoretically, Brussels is bilingual.  In cinemas, there are double subtitles, there are two types of schools, however, 80% of its inhabitants use French as their first language. This fact is very interesting, especially because, from the historical point of view   Brussels is a Dutch-speaking city and furthermore, it  is located in Flanders...



Yeah, a little bit complicated, right? Wait, that's not all!  To make life even more difficult (I think it's really only  for this reason, ha ha),  in Belgium there is the third official language - German. It's not as popular as Dutch or French, because it is used only by 1-2% of the population – by people who live next to the German border. A separate German-speaking area doesn't exist, but who knows, maybe one day it will come into being?                                                                                                                                                    

A lot of students prefer to learn Spanish as their third foreign language, rather than German. I mean, it looks like this in Wallonia,  where I live. I have no idea how it works in Brussels, but in Flanders a lot of pupils choose German, just because it's more similar to their first language, so it's also easier to learn. That's logical, isn't it?







Such a small Belgium, but so complicated!  Three official languages in the country which measures only 30 528 km²... To compare, for example, with the USA, which has only one language and 9 857 000 km². That is why  it seems to be so comical...

I hope that I've helped you to understand Belgium better now :) Here is also the link, to a very short movie, which in my opinion presents Belgium very realistically  and drolly.
Enjoy reading my blog and watching the film, see U!



                                                      




Belgiem być...

Wielu obcokrajowców myśli, że Belgia jest krajem francuskojęzycznym, słyszałam nawet o takich, którzy sądzili, że istnieje język belgijski... Inni zdają sobie sprawę z tego, że istnieje coś takiego jak dialekt flamandzki, lecz myślą, że jest to jedynie mało istotny akcent, występujący na niewielkim obszarze kraju. Rzeczywistość jest jednak inna.

Flamandzki, jest dialektem wywodzącym się z języka niderlandzkiego, dokładnie tego samego, którego używa się w Holandii. Oczywiście istnieją pewne różnice, szczególnie w wymowie, jednakże każdy mieszkaniec  Flandrii bez większego problemu dogada się w Holandii.                                                                                                                       Szczerze mówiąc, zanim zdecydowałam się jechać na wymianę do Belgii, sama myślałam, że flamandzki jest osobnym językiem używanym tylko we Flandrii...

Ogólnie rzecz biorąc, sprawa języków w Belgii jest nieco skomplikowana. Już wam wyjaśniam.Kraj ten dzieli się na trzy regiony : francuskojęzyczną Walonię, niderlandzkojęzyczną Flandrię (Belgowie w większości są niderlandzkojęzyczni, ponad     60 % społeczeństwa, to Flamandowie) oraz Region Stołeczny Brukseli, która równocześnie jest stolicą państwa i całej Europy. W teorii Bruksela jest dwujęzyczna. W kinach lecą filmy z podwójnymi napisami, istnieją dwa rodzaje szkół, jednakże, aż 80% mieszkańców na co dzień, posługuje się językiem francuskim... Fakt ten jest szczególnie ciekawy, zwróciwszy uwagę na to, że z historycznego punktu widzenia Bruksela jest miastem niderlandzkojęzycznym, które dodatkowo usytuowane jest we Flandrii...                                                                      

Troszkę skomplikowane, prawda? Zaczekajcie, to jeszcze nie wszystko, żeby bardziej utrudnić wszystkim życie (serio, chyba tylko po to, haha) w Belgii jest jeszcze trzeci język urzędowy - niemiecki. Nie jest on tak ważny, jak niderlandzki, czy francuski, bo posługuje się nim jedynie 1 - 2 % populacji, mieszkającej przy niemieckiej granicy. Nie istnieje dokładnie wydzielony obszar niemieckojęzyczny, choć nie jest wykluczone, że kiedyś takowy się pojawi. W dużej ilości szkół uczniowie wolą uczyć się hiszpańskiego niż niemieckiego i to właśnie hiszpański wybierają chętniej, jako trzeci język obcy. Tak przynajmniej dzieje się w regionie Walonii, w której obecnie mieszkam. Nie wiem, jak ta sprawa ma się w Brukseli, ale z kolei we Flandrii, dużo osób wybiera właśnie niemiecki, który jest bliższy ich pierwszemu językowi, przez co łatwiej się go im nauczyć.  To logiczne.

Taki mały kraj, a taki skomplikowany, prawda? Trzy języki urzędowe w państwie, które mierzy jedynie 30 528 km²... W porównaniu na przykład z USA, które ma aż 9 857 000 km² i tylko posiada tylko  jeden język, może się to wydawać nawet komiczne.

Mam nadzieję, że pomogłam wam choć odrobinę lepiej zrozumieć Belgię. Załączam Wam również link do krótkiego filmiku, który moim zdaniem bardzo wiarygodnie i z dozą humoru  przedstawia ten kraj. Miłej lektury i oglądania ;)





















środa, 28 października 2015

"Mc Travel" & "Just keep swimming!" in Brussels


Hello! Today less reading, more looking.
 Here is the short video from last weekend. My friend Marta (she is also the blogger) went to the capital of Belgium (and Europe) - Brussels.
 Keep watching :)



Cześć! Dziś mniej czytania, więcej oglądania.
Oto krótki filmik z mojego ostatniego weekendu. Moja przyjaciółka Marta (również blogerka) i ja, pojechałyśmy do stolicy Belgii (i Europy) - Brukseli.
Miłego oglądania :)

poniedziałek, 19 października 2015

I didn't forget

Hey, it's me again :)
How are you?

Today I'm gonna write something a little bit  more personal. You know, while I was creating this blog, I was thinking especially about my family and friends. I wanted to stay in touch with them and  present them all my best adventures.                                                                                                                                          This short post will be especially for them.

Dear Family and Friends,

sometimes my exchange is absolutely great, but sometimes is also really, really hard. Sometimes I don't have as good contact with You, as I would like to have, but it doesn't mean that I don't remember about You. I think about each of You everyday. Where are You, how are You doing? I miss You everyday.
 If I would call You or text You more often, it would be more difficult for both of us, so please, try to understand and let me know sometimes how are You.   :)

With love,

                     Kasia




Cześć, to znowu ja :)
Jak się macie?
Mój dzisiejszy post będzie nieco bardziej prywatny niż reszta. 
                                                                                                                                                          Kiedy utworzyłam mojego bloga, zrobiłam to specjalnie dla mojej rodziny i przyjaciół. Chciałam utrzymać z nimi dobry kontakt, chciałam, żeby w miarę na bieżąco znali wszystkie moje belgijskie przygody. Ten krótki post dedykuję specjalnie dla nich.


Kochana Rodzinko, drodzy Przyjaciele!

W czasie wymiany bywa tak, że czuję się naprawdę świetnie, ale bywa również i ciężko. Bardzo ciężko.
Zdarza się, że nie utrzymuję z Wami takiego kontaktu, jaki utrzymać bym chciała, ale to wcale nie oznacza, że o Was nie pamiętam. Codziennie myślę o każdym z Was. Każdego dnia za Wami tęsknię. Gdybym dzwoniła, albo pisała zbyt często, to byłoby jeszcze trudniejsze do obu stron.  Proszę Was więc, spróbujcie mnie zrozumieć i odezwijcie się od czasu, do czasu, co tam u Was słychać :)
Tęsknię.

Ściskam Was ze wszystkich sił,
                                                     Kasia

poniedziałek, 28 września 2015

New extreme sport


Presenting your homeland to the host-family is a vital part of the intercultural exchange. I decided to concentrate on Polish cuisine and I thought  the task was going to be easy. The choice of the dish was pretty obvious to me: “kotlety schabowe” that is pork chops, one of the most popular dishes in Poland and a simple one, too. It's a meat dish: breaded slices of fried pork seasoned with salt, garlic and pepper.  The cutlets are usually served with cabbage (or some other vegetables) and boiled potatoes. I thought it would be as simple as it always was, but this time...
I got a little bit frustrated when I discovered that in Belgium nobody knows what a mallet  is...  How I was supposed to make “kotlety schabowe” without a mallet? At first I thought it would be impossible but very quickly me and my host-parents managed to prove that human imagination has no limits...                                                                                                                                                                 
Our first idea was to take two cutting boards, put the chops on one of them and use the other one  for beating meat. It worked, but after three minutes or so our hands hurt so much that we decided to give it up. Then my host-dad had another idea which turned out to be absolutely the best. He put the cutting boards with meat between them on the floor and... started to jump on them (seriously, I'm not kidding!). It looked ridiculous but it really worked and this method turned out to be truly successful. I felt much better when quite unexpectedly, after a few more jumps the meat slipped out and...  My host-mum began screaming but luckily, dad didn't fall down. The whole situation was so unpredictable and funny that we couldn’t stop laughing.          
And, Ladies and Gentlemen, this is how a new extreme sport called "cutlet-surfing" was initiated. Please, keep this historical moment in your memory. Who knows, maybe one day it will become your  national sport?
                                                                                                                                                  The meat was almost ready for frying but it occurred to us that we might try something else, a rolling pin. It was more effective than beating meat with a cutting board and definitely safer than jumping on them, but this technique also had some drawbacks. When everything seemed to go smoothly to the end, I suddenly broke the rolling pin. Yes, I broke it and I felt terrible! The task seemed to be so easy, I was to prepare a popular Polish dish and quite unexpectedly so many weird and dangerous things happened ! Even now, the very memory of the whole situation sends shivers down my spine!

Concluding, the dish wasn't perfect but it wasn't bad either, just a little bit different from the original Polish version. Probably because we resorted to so unconventional techniques and used slightly different ingredients. In Belgium some things like, for example, bread crumbs taste and look different than in Poland. As I said, the dish wasn't bad, but I do hope the next Polish dish I’m going to prepare will not pose any risk to our health and well-being, hahaha :)

That was my first adventure in the Kitchenland. What do you think of it? Did you enjoy my story?  

See you:)












Nowy sport ekstremalny


Zaprezentowanie swojej ojczyzny rodzinie goszczącej jest obowiązkowym punktem każdej wymiany międzykulturowej. Ja zdecydowałam się na przedstawienie naszej, polskiej kuchni, dla mnie to najłatwiejszy sposób, a przynajmniej do tej pory tak sądziłam. Wybór potrawy był oczywisty - kotlety schabowe, chyba nie ma prostszego i "bardziej polskiego" dania, prawda?
Byłam bardzo zaskoczona, gdy odkryłam, że w Belgii nikt nie wie, czym jest tłuczek do mięsa. Nie używa się tego tutaj. Jak niby miałam przyrządzić kotlety bez tłuczka?  
To był decydujący moment dla naszego obiadu, w takich chwilach jak ta możesz się poddać, albo walczyć. Wraz z moimi host-rodzicami szybko udowodniliśmy, że ludzka wyobraźnia nie zna granic...

Naszym pierwszym pomysłem było wzięcie dwóch desek do krojenia , włożenie mięsa między nie i uderzanie jedną deską o drugą. Metoda ta się sprawdzała, ale gdy po kilku minutach moje dłonie były już całe czerwone, szybko z niej zrezygnowaliśmy. 
Mój host-tata położył deski na podłodze i ... zaczął po nich skakać (naprawdę zaczął po nich skakać, nie żartuję). Pomysł okazał się być całkiem niezły i pewnie bylibyśmy stosowali go do samego końca, ale po kilku chwilach kotlet wyślizgnął się spomiędzy desek i wylądował na drugim końcu kuchni... Moja host-mam krzyknęła, ale tata na szczęście nie upadł. Cała ta sytuacja była naprawdę tak komiczna i niedorzeczna, że nie mogliśmy przestać się śmiać.
Panie i Panowie, tak oto powstał nowy sport ekstremalny zwany - "kotlet surfing ". Zapamiętajcie ten historyczny moment. Kto wie, może pewnego dnia to będzie Wasz sport narodowy?

Ostatnim pomysłem było użycie wałka do ciasta. Działał on lepiej (i był bardziej bezpieczny) niż deski do krojenia. Tym razem wszystko wydawało się iść świetnie, szkoda tylko, że pod koniec gotowania złamałam wałek... Czułam się okropnie, chciałam przecież tylko przygotować polski obiad, nic wielkiego, a wydarzyło się tyle dziwnych i niebezpiecznych rzeczy.

Podsumowując, danie nie było idealne, ale nie było też straszne, po prostu inne. Różniło się z powodu "oryginalnego" sposobu przygotowania, ale również z powodu składników, które są nieco inne niż w Polsce, np. bułka tarta jest tu zupełnie inna. Tak jak powiedziałam, obiad nie był zły, ale mam nadzieję, że następne danie, które tu przygotuję będzie lepsze i bardziej bezpieczne, hahahaha.

To moja pierwsza, kuchenna przygoda w Belgii, podobała się Wam? Co o tym myślicie? Koniecznie napiszcie w komentarzu!
Do zobaczenia :)


wtorek, 22 września 2015

AFS French lessons

AFS French lessons

Today I would like to go a little bit back in time. Three days after coming to our host-families, AFS  organised French classes for every chapter. Mine is located in Liege, so I spent three days in this beautiful city (but about Liege and Brussels there will be another post).  In my chapter there are around twenty people from the whole world. 

We met every day in a language school and we had classes in small groups with teachers or volunteers.There were three levels of difficulty and I was assigned to the third one, but it was quite easy. Actually, we didn't have real lessons. We were just playing and talking in French, and after that we were speaking in English. That is why after the first day, when I came back home I said to my host-parents that it was great and I learnt some new words, but... English words. Firstly I was shocked, but during the the second day of the course I realised that volunteers had presented us the most useful phrases in French and the rest was not so important at the start. There will be plenty of time for mastering some more complex structures later.  After all, we’re going to spend the whole year here. The most importatnt thing was just to keep talking, no matter what language. Just not to be afraid to communicate with new people, and to ask for explanation, whenever  we need it.

 Anyway, I really loved this course.  We could integrate together better (this time we were in smaller groups than 99 people.) Every morning we had our classes, and then there was a lunch break during which we could go out to the city center. It was the first time, when I tasted a real Belgian waffle (it's completely different than in Poland). Later we had some other integration activities. On the first day it was visiting Liege, on the second day it was visiting the museum of Wallonia and finally, on the third day it  was... ice skating. Could there be anything better for the end of the summer? In one of the  shopping centers in Liege  there is an ice rink  which works all year round.

The last day of the course was Saturday. On that day there were no classes, just a kind of an outdoor game with our host-sisters and host-brothers. I went with one of my younger host-brothers.  Volunteers gave us city maps of Liege and we had to find some places in the town and take some photos of monuments, ask the local people about certain things. Of course we had to do everything as fast as possible.  Fortunately, we did really well and we were first! We won a box of real Belgian chocolates. It's wonderful, isn't it? :)

That's all for today, I think. In two weeks we will have some other activities with our chapter. Of course I'll write about it too! So follow my blog.

See you in a few days! :) 



With Ellen from USA and Marusa from Slovenia :)

Chapter Liege 2015/16


With Alexandra from Iceland, Ayumi from Japan,  Anika from Switzerland and Ariana from Costa Rica :)




Lekcje francuskiego z AFS-em

Dziś chciałabym odrobinę cofnąć się z Wami w czasie, do początku mojej wymiany. Trzy dni po przybyciu do naszych rodzin goszczących AFS zorganizował krótki kurs francuskiego, dla każdego chapteru osobno. Mój znajduje się w Liege, więc miałam okazję spędzić 3 dni w tym malowniczym mieście (,ale o Liege i Brukseli napiszę osobny post). W moim chapterze jest około 20 osób z całego świata.

Każdego dnia spotykaliśmy się w szkole językowej i mieliśmy zajęcia w małych grupach. Istniały trzy poziomy trudności, ale tak naprawdę żaden z nich nie był zaawansowany. Zajęcia były prowadzone przez nauczycieli i wolontariuszy, ale tak naprawdę to nie były prawdziwe lekcje. Po prostu rozmawialiśmy i graliśmy w gry w języku francuskim, po zakończeniu ćwiczeń wracaliśmy do rozmowy po angielsku. Gdy za pierwszym razem wróciłam z kursu, powiedziałam mojej rodzinie, że nauczyłam się kilku nowych wyrażeń, tyle,że po angielsku... Na początku byłam zszokowana, ale potem zrozumiałam, że w czasie tych zajęć opanowaliśmy podstawowe pojęcia, a reszta nie jest w tym momencie taka ważna. Na wszystko przyjdzie swój czas, w końcu wymiana potrwa rok. Najważniejszą ideą tych spotkań, była rozmowa, nieważne z jakim języku. Ważne, żeby nie bać się rozmawiać z ludźmi i zadawać pytania, gdy to konieczne.

Tak, czy inaczej kurs naprawdę mi się spodobał. Mieliśmy okazję zintegrować się razem w mniejszej grupie niż 99 osób. Każdego ranka mieliśmy zajęcia, a potem przerwę na lunch, w czasie której mogliśmy wybrać się do centrum miasta, wtedy pierwszy raz w życiu spróbowałam prawdziwego, belgijskiego gofra i wiecie co? Są całkowicie inne niż w Polsce.
Następnie mieliśmy zawsze jakieś inne zajęcia integracyjne. Pierwszego dnia było do zwiedzanie  Liege, drugiego muzeum  Walonii i trzeciego jazda na łyżwach... Czy mogli wymyślić coś lepszego na zakończenie lata i wakacji? :) W jednym z centrów handlowych w Liege znajduje się lodowisko,które jest czynne przez cały rok.

Ostatnim dniem naszego kursu była sobota. Tego dnia nie mieliśmy lekcji, tylko rodzaj gry terenowej wraz z naszymi host-rodzeństwami. Ja pojechałam z jednym z moich młodszych braci.
Wolontariusze dali nam mapy Liege i karty z pytaniami. Musieliśmy znaleźć kilka miejsc w mieście i pozadawać parę pytań miejscowym mieszkańcom. Niespodziewanie, wszystkie zadania wykonaliśmy bardzo sprawnie i udało nam się skończyć najszybciej, wygraliśmy! Nagrodą było pudełko prawdziwych, belgijskich pralinek :)

Na dziś to już chyba wszystko, trzymajcie się ciepło i do zobaczenia niebawem! :)